Artykuły

Saganka w Krakowie

Krakowskie przedstawienie Indyka miało być ponoć lepsze niż warszawskie, zaś Nosorożca - odwrotnie: A więc wynik konkurencji - remisowy. Cóż powiedzieć o Zamku w Szwecji, granym też konkurencyjnie w Krakowie i to, jak i poprzednie dwie sztuki, w Teatrze Starym. Inscenizator był tym razem "krwi obcej", bo z Katowic, metryka przedstawienia nie jest więc rdzennie krakowska.

Sądzę, że dreszczyk niesamowitości nie jest w tej sztuce istotny. To tylko parawan, użyty przez autorkę dla wyizolowania akcji, passe-partout dla każdej niemożliwości i absurdu zwariowanej farsy. Postacie Zamku są kukiełkami, a w akcji wszystko jest pozą i gestem. Tymczasem reżyser pogłębił posępny nastrój optyką, akustyką i nawet osobnym prologiem. Zapewne, nie bardzo wiadomo, czego się uczepić w tej zszywce wszelakich pomysłów, prosi się jednak o potraktowanie wątku sensacyjno-kryminalnego - z przymrużeniem oka. Jest to wprawdzie zamek duchów, ale taki, jak w wilde'owskim Upiorze z Canterville a nie Zamku Kafki.

Takie założenie reżyserskie widoczne było także w wykonaniu aktorskim, zresztą bardzo starannym i wypracowanym. Wynik był mieszany: trzy role trafiające w sedno i trzy chybione. Znów remis. W trójce ról udanych znalazła się Romana Próchnicka, która zagrała z miłym sarkazmem narwaną "nieboszczkę" Ofelię na nucie przypominającej Wariatkę z Chaillot. Również Jerzy Przybylski znalazł właściwy ton trzeźwej ironii dla roli Hugona (jakby Brzydkiego Ferrante) rozładowując jowialną drwiną i lekkim buffo - pozę okrutnika i despoty. Wreszcie Kazimierz. Witkiewicz z podobną dezynwolturą nihilistyczną atakował pozę Sebastiana, stwarzając postać "żywego trupa" na wesoło. Był jednak niekiedy na pograniczu melodramatycznego demonizmu.

Otoczenie sceniczne miało zgodnie z założeniem reżyserskim posępny, stalowo-szary ton i imponujący format. Satyrę na obsesję tradycji i genealogii załatwiono metaforą tak zwanego "szmacizmu". Zadziwiający doprawdy paradoks: awangardowa parodia tradycji jest tradycjonalna! Bo kiedy jeden ze scenografów wynalazł metaforę plastyczną - na potępioną czy wyszydzoną przeszłość - w postaci pajęczyn, strzępów i rupieci, to stosuje się ją stale - jak receptę na kaszel - niezależnie czy to przeszłość trojańska, szekspirowska czy szwedzka. A może to nie tradycjonalizm, tylko brak inwencji?

Oczywiście ciągoty reżysera ku niesamowitości nie wpłynęły w najmniejszym stopniu na powodzenie sztuki, która szła kompletami. Inna sprawa, że widz nie bardzo wiedział, czy winien się trwożyć naprawdę, czy też wolno mu się śmiać. Ja się śmiałem bezczelnie.

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji