Artykuły

Droga Gubernatora

SPEŁNIŁA się miara rozczarowań i oto Gubernator stoi nad własnym grobem, który tylko przez przypadek jest grobem tamtego człowieka. Całkowicie opuszczony, zupełnie sam, wyzwolony z rygorów stanowiska, wolny od złudzeń rodziny, pogardzany i pogardzający, rozmyśla zapewne nad sensem własnej epopei, która skurczyła się nagle do tego czworokąta ziemi i wieńców położonych z obowiązku. Kto wie - może rozmyśla nad sensem życia? Paradoksem władzy? W ręku trzyma czerwoną różę przyniesioną "przeciw tamtym, wspaniałym wieńcom" przez świadomą i nieświadomą rzeczy uczennicę. Jeszcze chwila i kwiat Gubernatora, jedyny kwiat, nie skażony normami protokołu, łagodnym łukiem spada na grób Rewolucjonisty. Jest sam. Odeszła już rodzina, odszedł Ojciec Anastazy, wcześniej jeszcze Łukasz i Grabarz wymienili swoje uwagi i zagubili się w czeluściach kulis i oto sceniczna samotność Gubernatora staje się symbolem, urasta do rangi metafory. Dramat zamyka się w skupieniu, w refleksji, w osamotnieniu, za którym czai się ostateczna, podwójna klęska. Obcy własnemu środowisku, odległy od nadciągającej i groźnej sprawiedliwości upersonifikowanej w postaci Rewolucjonisty - nie tyle sposobem myślenia ile konsekwencjami własnej przeszłości - pogrążony przez procesy alienacji, przegrany ale i zarazem zwyciężający, wpół do siebie, wpół do widowni, wypowiada słowa, które stają się najlepszą pointą dramatu: "Czy opatrzność nie pomyliła się tym razem?''

Tak kończy się Śmierć gubernatora w Katowicach. Być może jest w tym kropla sentymentalizmu, symbole bywają niebezpieczne - ale jak trafnie gest ten zamyka dramat, jakich mu dodaje perspektyw i znaczeń! Jest to najciekawsza realizacja tej sztuki z trzech kolejnych prób scenicznych jakie widzieliśmy we Wrocławiu, Katowicach i Krakowie. Jeszcze jedno udane dzieło Jerzego Jarockiego, świadczące o uniwersalnej przydatności żywego teatru i twórczej inwencji scenicznej dla każdego tekstu dramaturgicznego, nawet wówczas gdy tekst ten udrapowany jest w surową formę moralitetu i wysoki autorytet autora zapewniający mu nietykalność i suwerenność, nie zawsze wypływającą z zalet warsztatu, zawsze natomiast wpływającą na ostateczny kształt przedstawienia. Otóż Jarocki bodaj pierwszy w naszym teatrze przekreślił w przypadku Kruczkowskiego autonomię autorskiego tekstu. Przekreślił pozornie. Przedstawienie najbardziej "rewizjonistyczne" wobec formalnych zamierzeń autora, okazało się przedstawieniem najwierniejszym, oczywiście nie w sensie powielania, ale w znaczeniu szukania odpowiedniego wyrazu scenicznego, właściwej, dynamicznej i lotnej formy.

Na czym jednak polega "rewizjonizm" Jarockiego i jego głębsza wierność wobec tekstu? Na trosce o wewnętrzną i sceniczną logikę dramatu. Troska ta, wypływająca ze zrozumienia autonomii tworzywa teatralnego w stosunku do materiału dramaturgicznego skłoniła reżysera do szeregu skreśleń, skutecznie oczyszczających tekst z nieobcej mu werbalistyki i ornamentyki literackiej, z mielizn i łatwości, demaskujących się bezlitośnie na scenie. Ów błogosławiony retusz reżyserski, którego zbawienne skutki odczuwają autorzy różnych tradycji i epok, rang i metod, poza jedną jedyną grupką twórców współczesnej algebry językowej spod znaku awangardy - nie ograniczył się tym razem do językowej materii dramatu. Wniknął głębiej, w samą kompozycję i strukturę - nadając jej większą przejrzystość i logiczną jedność. Scena zerwania z rodziną została w ten sposób przeniesiona z salonu Gubernatora na cmentarz, stając się naturalnym zamknięciem dramatu. Prócz zwiększenia prawdopodobieństwa sytuacji poprawiono w ten sposób zwartość zakończenia, osiągnięto pełniejsze napięcie katastrofy. Ale to zaledwie początek przygotowania tekstu.

Samo przedstawienie rozegrał Jarocki na zasadzie kontrastu między pamfletowo potraktowanym tłem, a jednostkową, a przy tym symbolizującą, moralitetową bez mała wizją bohatera. Jego bohater, pokazany przez doskonale czującego się w tym gatunku aktorstwa Jerzego Kaliszewskiego - jest człowiekiem wytrawnej umysłowości zafascynowanym mechanizmem władzy. Nie ma w sobie nic z fatalizmu Grotowicza (Wrocław), nic z zamierzonej przeciętności Fabisiaka (Kraków). Jest ponad środowiskiem, ponad omamami stanowiska, poza blichtrem pozorów. Wie więcej niż otoczenie, wie nieomal tyle, co sam Rewolucjonista, ale wiedza jego jest jeszcze płynna, niejako in statu nascendi, w przeciwieństwie do skodyfikowanej i schematyzującej wiedzy Więźnia. Dlatego sprawdza ją jeszcze gorączkowo. Dlatego eksperymentuje. Dlatego myśli. Dlatego też on, a nie ów drugi, ten prawdziwy, mocno schematyczny Rewolucjonista, staje się pozytywnym bohaterem dramatu.

Gubernator Kaliszewskiego i Jarockiego, trawiony pasją poszukiwań, zatraca się w dociekaniach, przekreśla swoje stanowisko swoje szanse, zafascynowany prawidłowością przyczyn i skutków, winy i kary. Świadomie i z wyboru wychodzi naprzeciw losu, antycypuje go, wiedząc, że nie ma ucieczki. Chwilami wydaje się, że ów przełomowy gest chusteczką, po którym plac przed pałacem zlany został krwią zabitych, był jedynie etapem poznania, gestem człowieka próbującego sprawności podległego sobie apatu. Nie są to jednak bezkarne doświadczenia. Myślący i dociekający Gubernator, Gubernator zafascynowany perspektywą własnych poszukiwań, własnego rzemiosła - jest równocześnie dzieckiem starej kultury z jej problematyką moralną i złudzeniami humanizmu, z jej tęsknotami i pozorami, z naturalnym, organicznym lękiem przed ewolucją reprezentowanego przez siebie reżimu - w stronę faszyzmu. Reprezentuje go z postawy i maniery syn - Manuel. Jarocki okazuje się reżyserem bardzo wrażliwym na ów ukryty konflikt postaw i formacji politycznych, bardzo wrażliwym na kulturowe imponderabilia dramatu. Troskliwie wydobywa rozdźwięki indywidualizujące bohatera. Przez chwilę patrzą sobie w oczy stary Gubernator i młody, prężny, chciwy bezkarności i władzy Manuel, ojciec i syn, po czym padają wyraźne, podkreślone przez teatr słowa ojca: "Nie chciałbym żyć, gdy ty będziesz gubernatorem".

Gubernator wie, że trzeba płacić. Gubernator zna cenę. Można by potraktować całą sztukę jako dramat odpowiedzialności, gdyby nie nazbyt dla tej koncepcji dociekliwa postawa bohatera i obiektywny, ciążący na nim - mechanizm konieczności. Jarocki i Kaliszewski unikają więc tak sformułowanej tezy, tezy o odpowiedzialności, bo zawężałaby perspektywy sztuki. Rozgrywają dramat bohatera nie jako dramat zadośćuczynienia, ale raczej jako dramat świadomości wplątanej w tryby konieczności, w nieubłagany bieg przyczyn i skutków. Gubernator Kaliszewskiego nie jest - jak Gubernator Fabisiaka - bezsilny wobec groźnej rzeczywistości środowiska, gry politycznej czy nawet - własnej rodziny. Nie jest bierny. Przeciwnie, wychodzi naprzeciw, ponieważ wie jak wygląda rzeczywistość, ponieważ nie ma - złudzeń. Wie, że musi umrzeć. Musi umrzeć nie dlatego, że trawią go lęki i przeczucia, ale dlatego, że nazbyt dobrze zna mechanizm sił, które doprowadzą do katastrofy. Zdrada rodziny nie jest dla niego ostatecznym ciosem, jak u Fabisiaka. nie jest nawet zaskoczeniem. Jest przewidzianą prawidłowością, która uzbraja go w ironię, w szyderstwo, w drwinę. Na tej agresywnej bez mała świadomości i na jej konsekwencjach psychologicznych opiera się oryginalność katowickiej realizacji. Jej nobilitująca ranga intelektualna. Gubernator Kaliszewskiego i Jarockiego jest bowiem ponad mechanizmem własnego upadku, ulega mu w pełni świadomości, w zrozumieniu konieczności procesów historycznych. Nie ma tu nic z koncepcji "ślepej siły", nic z ciemnego fatum. Wszystko jest klarowne i jasne, a jeśli już coś ociera się o mroczny świat podświadomości, to chyba tylko fascynacja Gubernatora mechanizmem własnego upadku. Z psychicznej i intelektualnej nadrzędności Gubernatora wywodzi się jego wewnętrzna suwerenność wobec świata, która, śmiem twierdzić, jest jedynym rozsądnym kluczem do wszystkich posunięć namiestnika - z rozmową w więzieniu na czele. Nie mroczna i irracjonalna koncepcja "zemsty" Gubernatora używana niekiedy do wyjaśnienia tej sceny, nie próba podzielenia się ciężarem władzy, czy przekleństwem władzy, nie dziwactwo, suwerena, ale zwyczajna, ludzka potrzeba konfrontacji, sprawdzenia, a wreszcie zrozumiała tylko u naprawdę wolnych partnerów - potrzeba dania szansy. Ten gest szczodrobliwości, ów piękny prezent Gubernatora dla jedynego w tym dramacie przeciwnika godnego jego przemyśleń i doświadczeń - staje się w ten sposób czymś bardzo zrozumiałym i po ludzku naturalnym, ciepłym i serdecznym - bez względu na grozę przypadkowych konsekwencji. Bez potrzeby uciekania się do ekwilibrystyki pojęć i motywów, która na dobrą sprawę - niczego nie wyjaśnia. Dopiero przy takim założeniu staje się zrozumiały ów gest zakończenia, owo ofiarowanie kwiatu, a całość działań i postaci Gubernatora zyskuje chwalebną konsekwencję.

Z wyłożonej tu psychologiczno-moralitetowej koncepcji bohatera płyną też ważkie konsekwencje formalne. Świat widziany oczyma Gubernatora, świat zamknięty w granicach własnego środowiska, nie może być normalnym światem. Rządzi nim defromacja, przenika groteska, obraz zmienia się w pamflet. Tło, na którym sylwetka bohatera odbywa swoją wędrówkę od przyczyny do skutku, od zbrodni do alienacji, od wątpliwości do pewności - jest tłem z tragicznej komedii. Coś z Dostojewskiego, coś z Gogola, coś z Sałtykowa-Szczedrina. Nawet uczennice grane z wdziękiem przez Aleksandrę Górską, Krystynę Tworkowską, Krystynę Moll i najzabawniejszą z nich wszystkich Krzesisławę Dubiel pokazane są w ostrym, komediowym świetle, nie ujmującym im nic z ich wątpliwej zresztą, liryczno-symbolicznej nośności, nic z ich dramatycznej funkcji. O tutaj właśnie, w rysunku tła, w bogatych formalno-warsztatowych problemach teatru ujawnia się najpełniej pazur Jarockiego. Kameralizujący dramat w sposobie prowadzenia dialogu, rezygnujący z epiki na przecz moralitetu, z moralitetu - na użytek pamfletu - poddaje go równocześnie bardzo zdyscyplinowanej grze form i płaszczyzn, tworząc kontraktowy, wyrazisty obraz sceniczny, pełen przekory i ostrości, harmonii i wirtuozerii. Świetny w kształtowaniu konstrukcji intelektualnej - tutaj wydaje się prawdziwym mistrzem i oto nie po raz pierwszy okazuje się, że z dala od stolicy, pod okiem rozumnego dyrektora, rośnie jedna z najciekawszych indywidualności naszego teatru.

Jarocki w Gubernatorze jest precyzyjny i ostry, przekorny i ironiczny. Obrazy, sceny, sytuacje zamknięte w równie nośnej, doskonale z koncepcją reżyserską zestrojonej scenografii Wiesława Lange - mają niezrównaną lekkość i precyzję, płynność i urodę. Są strzeliste i lekkie, groteska przenika je w swojej najsubtelniejszej postaci, pamflet ma tu subtelność miniatury. Teatr Jarockiego to nieustanna gra świateł i cienia, kolorów i płaszczyzn, ironii i kontrastujących ją scen na serio, rozgrywanych nie tylko w formalnym, ale również w intelektualnym planie dramatu. Najlepsze są przy tym sceny zbiorowe, te, które w lekturze wydają się najmniej teatralne. Bal ma lekkość arabeski i ostrość pamfletu, scena w piwiarni zaskakuje dyscypliną formy, urodą obrazu. W pierwszym wypadku korowód postaci przesuwa się w lekkim, tanecznym rytmie. niczym parada manekinów, w drugim szereg sylwetek przy wysokich stołach-bufetach daje jeden z najbardziej zaskakujących efektów kompozycji i - indywidualizacji. W tej surowej a równocześnie jakże efektownej konstrukcji scenicznej, w tym nieustannym pulsowaniu form gubią się nawet słabości wykonania - przy odwrotnym procesie w wypadku aktorskiego sukcesu. Poza kreacją Kaliszewskiego, odnajdującego w dyskursywno-intelektualnym typie repertuaru najwięcej szans dla swojego skupionego, nie znoszącego bebechów aktorstwa, poza jego wnikliwą, kameralną dociekliwością przenoszącą psychiczne i umysłowe racje dramatu nad wymowę sytuacji, poza tą ciekawą sylwetką stojącą blisko największych sukcesów tego aktora, takich jak Irydion czy Becket - podoba mi się jeszcze Stanisława Łopuszańska jako Anna Maria i Zbysław Jankowiak jako Manuel. Więzień Bolesława Smeli wypracował chwalebną zwartość i powagę postaci, ale nie przedarł się przez złoża ogólników w jakie zaopatrzono ją już w chwili tworzenia pierwszej, autorskiej wizji. Niełatwo grać bohaterów pozytywnych z mandatu, niełatwo reprezentować ideę przy pomocy słów, które podsuwa sytuacja - nie indywidualność.

* * *

Dramat Kruczkowskiego' zyskał jeszcze jedną, pamfletowo-moralitetową oprawę sceniczną. Odczytano go na nowo zachowując zadziwiającą lojalność wobec intelektualnych tez autora. Ubrany w najlepsze szaty pozostał dramatem jednostki niszczonej przez konieczność, dramatem konsekwencji jakie niesie za sobą władza. W jednym jedynym wypadku usiłowano wprawdzie zawęzić uniwersalną przecież tezę o jej organicznym skażeniu przez słówko "waszej" dodane Więźniowi w czasie dyskusji z Gubernatorem, ale dramat wybronił się zachowując swoją pojemność i dwuznaczność, aluzję i niedopowiedzenie. Pozostał dramatem konieczności, wielostronnej konieczności, niszczącej jednostki i grupy, kierującej człowiekiem i obracającej się przeciw niemu. Nie pora na roztrząsanie intelektualnych właściwości tego tekstu i wyłapywanie potknięć. Zrobili to inni, sam pisałem o tym na innym miejscu. Uderzyła mnie jedynie powszechna obawa przed odkrywczym i twórczym pesymizmem Śmierci gubernatora jaka zaznaczyła się w naszej krytyce po czterech kolejnych premierach Sztuki, niedostrzeganie tego, co wydaje się najpoważniejszą zaletą tego dramatu: prekursorstwo tezy w granicach obozu, odwaga sformułowań i napomknień, rzetelność w postawieniu problemu. Zresztą niezależnie od tych rozważań, podejmowanych przy rozmaitych okazjach teatralnych i czytelniczych - trzeba zobaczyć katowickie przedstawienie.

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji