Artykuły

Żegnam się ze sceną

- Tutaj zaczynałem i tutaj postanowiłem zakończyć karierę teatralną. Zawsze mogłem pogrywać w warszawskich teatrach, ale nie sprawiałoby mi to takiej satysfakcji, jak właśnie w Łodzi - mówi EMIL KAREWICZ, który gra w "Chłopcach" w Teatrze Nowym w Łodzi.

Krzysztof Kowalewicz: Dlaczego znów zdecydował się Pan stanąć na deskach?

Emil Karewicz: Z sentymentu do Łodzi. Tutaj zaczynałem i tutaj postanowiłem zakończyć karierę teatralną. Zawsze mogłem pogrywać w warszawskich teatrach, ale nie sprawiałoby mi to takiej satysfakcji, jak właśnie w Łodzi. Po prostu postanowiłem domknąć swoje kółko. Na inne rodzaje pracy, jak telewizja, film, radio jestem jeszcze otwarty, ale do zagrania w żadnym spektaklu już się nie dam namówić. Rok temu występowałem gościnnie w Olsztynie. Wtedy nosiłem się z zamiarem pożegnania ze sceną, ale jak przyszła propozycja z Łodzi, pomyślałem, że nie mogło mi być dane lepsze zakończenie. Jestem dość sentymentalny.

To smutne dla aktora - powiedzieć sobie: "Żegnam się ze sceną".

- Niestety, wiek ma swoje prawa. Kiedyś nadchodzi moment, że trzeba zejść z desek. Granie w teatrze w tym wieku to dość ryzykowne wyzwanie. Moi rówieśnicy: Bernard Ładysz, Zygmunt Kęstowicz czy Igor Śmiałowski już od lat nie pokazują się na scenie. Kiedy powiedziałem kolegom, m.in. Staszkowi Mikulskiemu, że znów będę grał w teatrze, wszyscy uznali mnie za wariata. Sam czuję się trochę jak desperat, ale może dobrnę do szczęśliwego końca. Zobaczymy.

Jak po latach przerwy dostosował się Pan do teatralnego trybu dwóch prób dziennie?

- Przyznam się Panu, że ciężko, bardzo ciężko. Sprawia mi to kłopoty, lecz jestem dobrej myśli. Rozmawiamy dzień przed spektaklem. Mam opanowany tekst i nie zamierzam nigdzie uciekać. Wytrzymam.

Gra Pan w kostiumie Bogusława Sochnackiego?

- Częściowo, ale nie ma to dla mnie specjalnego znaczenia, choć oczywiście jego odejście stanowiło wielką stratę dla polskiego teatru. Przecież kostium jest jedynie "opakowaniem" aktora. Wewnętrznie każdy tworzy postać inaczej, widzi ją po swojemu. Nie wiem, jakiego Kalmitę zaproponował Sochnacki. Nawet nie pytam o to reżysera, żeby uniknąć niepotrzebnych analogii.

A jak Pana przyjęli "Chłopcy"?

- Bardzo życzliwie, tak samo jak i dyrekcja. Dostałem do dyspozycji osobistą garderobę. Wszystko nowe, pełen luksus, nie to co za moich czasów. Wszystko jest na plus. Zobaczymy, czy ja też będę.

Była jakaś wódeczka z kolegami między próbami?

- Jeszcze nie. Może po którymś ze spektakli?

Na plakatach zapowiadających "Chłopców" naklejono wielkie paski "Emil Karewicz". Chyba przyciągnie Pan tłumy do teatru?

- Nie wiem, bo niby czym? Owszem, jestem trochę znany z telewizyjnych seriali, głównie ???Klossa, ale myślę, że ludzie przyjdą przede wszystkim zobaczyć z ciekawości, czy ten Karewicz jeszcze się jakoś rusza i odzywa, czy może już nawet nie pamięta, jak się nazywa. (śmiech)

Co Pan robi po próbach?

- Nie mam za dużo czasu dla siebie. Małą przerwę wykorzystuję na obiad i relaks na leżance. Kiedy już skończą się próby i będziemy grali tylko wieczorne spektakle, wreszcie uda mi się odwiedzić wszystkie stare zakątki w Łodzi, w których bywałem.

Inaczej wyobrażałem sobie życie gwiazdy. Myślałem, że wychodzi Pan z teatru, zamawia taksówkę i jedzie do hotelu. A tymczasem po wyjściu otwiera Pan parasol i brnie chodnikiem przez zaspy śniegu.

- To nie Ameryka. I tak mam dobrze. Dyrekcja zobowiązała się odwozić mnie po wieczornych spektaklach i późno kończących się próbach. Poza tym jestem zdany na siebie. Nie ma co narzekać. Przecierpiałem okupację, to i to przecierpię.

Na zdjęciu: Emil Karewicz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji