Artykuły

Nie ma o czym mówić

Przed premierą "Odejść" Vaclava Havla Izabella Cywińska, reżyser przedstawienia i jednocześnie nowo mianowana dyrektorka teatru Ateneum, zwracała w wywiadach prasowych uwagę, na to. że polski teatr nie potrafi stać się płaszczyzną dialogu o sprawach ważnych dla społeczeństwa. Wprowadzana przez nią nowa formuła działania zasłużonej, ale przechodzącej kryzys warszawskiej sceny miała być odpowiedzią na ten problem - odmienione Ateneum było w planach Cywińskiej miejscem, w którym debata publiczna trwale wkroczy w przestrzeń między widownią a aktorami. W tym kontekście premiera "Odejść" jawiła się jako wydarzenie godne uwagi i dla Ateneum, i dla polskiego teatru w ogólności. Ten pierwszy miał. po okresie słabości, stać się ponownie ważną i wpływową sceną, a ten drugi miał zyskać wzorzec sposobu, w jaki scena teatralna może się stać ważnym miejscem społecznej dyskusji.

Co wyrosło z tych ambitnych zamierzeń? Premiera, którą chyba najlepiej podsumować można słowami "nie ma o czym mówić" - zamiast powiewu świeżości, publiczność Ateneum otrzymała tylko wyraz całkowitego wyczerpania twórczego całej ekipy teatru. Co poszło nie tak?

Zacząć trzeba od samego dramatu. Najnowszej sztuce Havla bardzo daleko do jego wcześniejszych utworów. Sam pomysł jest ciekawy - dramat opowiada o Vilemie Riegerze, kanclerzu środkowoeuropejskiego państwa, który po wielu latach sprawowania urzędu przegrywa z politycznymi przeciwnikami i musi ustąpić ze stanowiska. Havel - dramaturg z ironicznym dystansem odwołuje się do doświadczeń Havla-prezydenta. Dramat polityczny często wyraża frustrację pisarza, któremu nigdy nie udało się wpłynąć na decyzje rządzących. Tu mamy do czynienia ze sztuką polityczną autorstwa człowieka decydującego jeszcze niedawno o losach sporej części Europy.

"Odejścia", pod względem głębi refleksji, nie sięgają poziomu swego autora, wyjątkowego na skalę europejską literata-polityka. Dramat wygląda raczej, jakby napisał go dziennikarz tabloidu - nie tyle wnikliwy obserwator rzeczywistości, ile sprawny wytwórca tekstów na jej temat. I postaci, i wydarzenia ukazywane w "Odejściach" są pełne radykalnych uproszczeń. Wszyscy politycy są cyniczni, obłudni i karykaturalnie żądni władzy, a konflikty między nimi mają podłoże ściśle osobiste i ambicjonalne, a nie związane z jakąkolwiek ideologią, czy, nie daj Boże. poglądami. Dlatego też ze starcia egocentrycznego obłudnika Riegera z karierowiczem Vlastusiem Kleinem, przejmującym po nim stanowisko, nie wynika wiele poza powszechnie znaną prawdą, że rządzący to banda kłamców robiących wszystko, żeby utrzymać się na swoich stołkach. Wkraczającą na terytorium Europy Środkowej konsumpcję ucieleśnia córka kanclerza, która obnosi się z najbardziej jaskrawymi symptomami tej nowo przybyłej zarazy, rozmawiając po angielsku przez telefon komórkowy. Zajmujące się kanclerzem media reprezentuje brukowiec zainteresowany nie jego osiągnięciami, tylko tożsamością aktualnej kochanki. Na wszelki wypadek, gdyby nie do końca było wiadomo, o co chodzi, Havel nadał mu tytuł "Fuj".

Prosty schemat króluje tu nie tylko w odniesieniu do problemów politycznych i społecznych. Płaska jest również większość postaci. Nadopiekuńcza matka; wierny, ale przygłuchy stary służący, który co chwila o coś się potyka albo coś przypala; zbuntowana córka-nastolatka; posłuszny, ale wiedzący swoje sekretarz, który każdą wpadkę przełożonego usprawiedliwia przed dziennikarzami; uniwersytecka "politolożka i multikulturalistka", szukająca erotycznych przygód z politykami - cała ta galeria postaci jest doskonale przewidywalna i po prostu nudna. Rozczarowanie jest tym boleśniejsze, że przecież postaci z dawnych sztuk Havla są zupełnie inne - złożone, subtelnie komiczne, a przede wszystkim nigdy nie pozwalające się do końca zgłębić.

"Odejścia" w dużej mierze opierają się na aluzjach do klasyki dramatu - Króla Leara i Wiśniowego sadu. Szekspir pomaga nakreślić obraz człowieka żegnającego się z własną potęgą, a Czechow jest lirycznym tłem wypędzenia kanclerza Riegera z jego domu - rządowej rezydencji, do której zdążył się przez lata sprawowania urzędu bardzo przywiązać. Literatura jednak - podobnie jak polityka - zostaje tu sprowadzona na poziom stereotypu. Przywoływana jest często, nachalnie i w bardzo uproszczony sposób. Kiedy kanclerz Rieger zostaje wypędzony z rządowej willi, otoczonej oczywiście wiśniowym sadem (wielokrotnie w tekście przywoływanym, w końcu ściętym piłami mechanicznymi), a jego córka nie chce go przyjąć do domu, emerytowany polityk zaczyna wyrzucać z siebie cytaty z Leara, które jednak w tym momencie już niczego do jego sytuacji nie dopowiadają. Po wyprowadzce w willi na placu boju zostaje tylko stary sługa, o którym "wszyscy zapomnieli" - a że Havel na każdym kroku zdaje się podkreślać, że mamy do czynienia z odpowiednikiem Firsa. to zakończenie nie robi już żadnego wrażenia. Aluzje literackie nie pogłębiają "Odejść", nie są nawet funkcjonalnymi ozdobnikami, tylko jeszcze jedną pomocą w zaszufladkowaniu postaci sztuki, które zaszufladkować i bez tego dają się łatwo.

Rozczarowuje też obecny w "Odejściach" humor. Z zamierzenia komiczna sztuka prawie w ogóle nie jest zabawna. Dowcip jest w niej schematyczny, miejscami przyciężki, a przede wszystkim powtarzalny. Kiedy kanclerz Rieger drugi raz z rzędu zostaje przyłapany przez swoją partnerkę życiową na obłapianiu młodej studentki i ponownie próbuje się tłumaczyć, czuje się powiew kiepskiej farsy. Kiedy stary służący znów coś przypalił w kuchni albo zapomniał wynieść śmieci, robi się nudno. Havel wyraźnie wyszedł z formy. Kiedyś w jego sztukach, takich jak Audiencja, każdy powtórzony, dowcip stawał się jeszcze śmieszniejszy. W "Odejściach" każdy z początku zabawny pomysł stopniowo blaknie. jakby niegdyś świetny dramaturg dziś już nie potrafił zapanować nad własnym tekstem.

W swoich próbach tchnięcia życia w nie najlepszy dramat Izabella Cywińska wybrała chyba najgorszą z możliwych dróg. We wprowadzeniu do spektaklu głos z offu przekazuje wskazówki samego Havla dotyczące tego, jak jego sztuka powinna być grana - powściągliwie, bez aktorskiego szarżowania i elementów farsowych. Gdyby reżyserka posłuchała tych uwag, warszawskie "Odejścia" byłyby na pewno dużo lepsze. Ale głos w końcu milknie, wyraźnie znudzony tym, co sam mówi, a przedstawienie idzie dalej torem karykatury jeszcze bardziej przejaskrawionej, niż sugeruje to tekst.

Aktorzy, którym reżyserka wyraźnie dała wolną rękę w zakresie efektów komicznych, robią wszystko, żeby rozbawić publiczność. Niestety, każdy robi to na własną rękę i spektakl zamienia się w serię odrębnych popisów poszczególnych gwiazd Ateneum. Każdy z aktorów używa repertuaru komicznych tricków, i to nie na scenie, tylko na ekranie telewizora. Najgorzej rzecz ma się w przypadku grającego Kleina Krzysztofa Tyńca, którego aktorstwo w "Odejściach" budzi skojarzenia nie tyle z jego rolami filmowymi czy serialowymi, co z udziałem w "Tańcu z gwiazdami" i prowadzeniem "Koła Fortuny". Piotr Fronczewski przez cały czas porusza się między swoim świetnym - ale już przecież mocno zużytym - zestawem komediowych min, a nieznośną, sztuczną manierą w scenach, w których wyjąc, wyrzuca z siebie fragmenty Króla Leara. To nie jest przemyślana rola. a wykorzystanie kilku rzemieślniczych zabiegów przez znudzonego aktora - i. niestety. na widowni mocno się to czuje. Rzecz ma się podobnie z resztą aktorów - odwołują się nie tyle do stworzonych przez Havla postaci, ile do swoich emplois. W najgorszych przypadkach nie grają, tylko po prostu pokazują się na scenie w formie takiej, jaką widownia już od dawna wiąże z ich nazwiskami. Banalność sztuki staje się wtedy jeszcze bardziej dojmująca - szczególnie w momentach, w których pojawiają się odwołania do Szekspira czy Czechowa. Wyjący Lear Fronczewskiego czy drepczący po scenie Firs Mariana Opani stają się wówczas postaciami ze streszczenia lektury szkolnej - jednowymiarowymi karykaturami tego, czym były pierwotnie.

Inne pomysły reżyserki czynią spektakl jeszcze banalniejszym. Nie wystarczają jej odwołania do Czechowa - musi na scenie pokazać wypadające zza kulis drzewko wiśni, jakby rzeczywiście trzeba było jeszcze podkreślać to. co w tekście Havla i tak staje się w pewnym momencie nachalne. Kiedy w scenach posępnych światła ciemnieją, a z głośników płynie złowrogi szum wiatru, spektakl porusza się na pograniczu obrażania inteligencji widza. Zdarzają się też momenty, w których bardzo trudno określić, o co mogło chodzić realizatorom - na przykład wtedy, gdy na zakończenie pierwszej części spektaklu przez pogrążoną w półmroku scenę przechodzi nago zięć Riegera, co nie jest ani niepokojące, ani śmieszne, ale po prostu na tyle jaskrawo kłócące się resztą spektaklu, że zaledwie niezręczne. Tak oto - sam z siebie słaby - dramat Havla otrzymuje jeszcze słabszą oprawę sceniczną.

Dlaczego piszę tak długo o słabym spektaklu na podstawie nieciekawego dramatu, z kiepskim aktorstwem, nie wykraczającą poza normę scenografią i oprawą świetlną oraz dźwiękową? Z jednej strony rzeczywiście nie ma o czym mówić, ale z drugiej -jest w całym przedsięwzięciu Cywińskiej również coś bardzo niepokojącego. Na premierze "Odejść", przedstawienia realizowanego przez byłą minister kultury, pojawili się między innymi Vaclav Havel, Lech Wałęsa, Tadeusz Mazowiecki i Adam Michnik. Wspólnie obejrzeli spektakl nie tylko niewart zapamiętania, ale też wyraźnie sugerujący, i w formie, i w treści, że polityka jako taka jest tematem niewartym poruszania na scenie. Po co o niej mówić, skoro jest de facto tylko kiepską farsą, której scenariusz można słabo napisać, a potem odegrać bez większego wysiłku? To właśnie to "nie ma o czym mówić", przyjęcie przez zespół Ateneum podejścia zniechęconego wobec polityki, a chcącego tylko prostej rozrywki człowieka z ulicy, niepokoi o wiele bardziej niż hucznie zapowiadany, a nieudany spektakl. Próba stworzenia na warszawskiej scenie przestrzeni publicznej debaty rozpoczęła się od zaprzeczenia samej idei rozmowy o sprawach społeczeństwa, przez sprowadzenie ich do poetyki płytkiej farsy.

Że jednak jest o czym mówić, świadczą życiorysy i działalność zarówno autora sztuki, jak i znakomitości obecnych na premierze. Że da się o tym pięknie, sensownie i mądrze mówić w teatrze, widać choćby na przykładzie wcześniejszych sztuk Havla, w których życie polityczne czasów komunizmu, mimo swojej pokraczności, stawało się paradoksalnie problemem i ciekawym, i głębokim. Dowodem na to. że w polskim teatrze jest miejsce na takie właśnie mówienie o polityce, są dwie rewelacyjne Sprawy Dantona, zrealizowane w mijającym roku przez Jana Klatę i Pawła Łysaka. Kiedy widz Ateneum słyszy ze sceny, że na politykę szkoda słów. na szczęście może pójść gdzie indziej - albo wrócić do wcześniejszych tekstów autora "Odejść".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji