Artykuły

Gershwin wiecznie żywy

Tego samego styczniowego piątku, gdy Jerzy Grzegorzewski zaprosił widzów do małej sali Teatru Narodowego na premierę "Sędziów" - Wojciech Kępczyński po półrocznych przygotowaniach zainaugurował dyrekcję w Teatrze Muzycznym Roma musicalem George'a i Iry Gershwinów "Crazy for you". Na Wierzbowej zebrała się kameralna grupa teatromanów gotowa podążać za artystą w wysublimowany, kapryśny i wymagający świat jego sztuki. Na Nowogrodzką przybyła rzesza spektatorów spragnionych lekkiego, atrakcyjnego i dynamicznego widowiska. Niechby i błahego, lecz utrzymanego na poziomie dobrej rozrywki.

Te dwie widownie być może nigdy nie spotkają się w jednym teatrze - tak różne są ich oczekiwania, sympatie, gusty. Nic w tym złego. Ale też nie ma powodu, by jedną z nich z góry deprecjonować, lekceważyć, obrażać. Dla obydwu typów teatru - artystycznie ambitnego i czysto rozrywkowego - jest dość miejsca w polskim życiu scenicznym. Zaś oceniać je wypada na właściwej sobie skali wartości. Bez plątania kryteriów.

Nie wiem, czy obejmując dyrekcję warszawskiej Operetki Kępczyński zdawał sobie sprawę z kłopotów, jakie go czekają. Z oporu części zespołu pogrupowanego w licznych związkach zawodowych, uważającego zmianę profilu i sposobu zarządzania teatrem za zamach na dobre imię i wywalczone przywileje. Z oporu części publiczności zasypującej redakcje warszawskich gazet listami w obronie zapyziałego blichtru operetki tudzież olśniewającego blasku garniturów jej eksdyrektora. Nie chcemy musicali - krzyczeli miłośnicy księżniczek czardasza, baronów cygańskich i Bogusława Kaczyńskiego, nie bardzo zresztą wiedząc (bo i skąd), jak wygląda współczesny musical. Czy planując repertuar Kępczyński zdawał sobie sprawę z rozmiarów kontestacji? Jakkolwiek było - pierwszy tytuł wybrał celnie.

"Crazy for You" formalnie jest musicalem nowym; premierę na Broadwayu miał ledwie parę lat temu. W rzeczywistości liczy sobie ponad pół wieku. Współczesny scenarzysta Ken Ludwig włożył po prostu piosenki i numery muzyczne Gershwinów w nową ramę fabularną, szczątkowo nawiązującą do klasycznej "Crazy Girl". Ponoć sztampowa głupota dawnych librett uniemożliwiała dziś ich wznawianie. Skalę owej głupoty z trudem przychodzi sobie wyobrażać, skoro odnowione libretto Ludwiga samo w sobie zda się głupstwem. Któżby się jednak przejmował operetkowymi czy musicalowymi fabułkami?

Odkurzony klasyk zdał się idealnym pomostem między dawnymi a nowymi laty. Miłośnikom operetki Roma zaproponowała nader miękką konfrontację z musicalową formą. W końcu tworzącemu w latach dwudziestych i trzydziestych Gershwinowi jest co najmniej dwukrotnie bliżej na skali czasowej do Lehara i Kalmana niż do naszych czasów. Nie ma tu co prawda miejsca na bel canto operetkowych arietek, jest jednak za to dużo pięknych, sentymentalnych melodii, aranżowanych łagodnie, bez zgrzytów współczesnego rocka i bez natężenia decybeli kilkakroć przekraczającego normy dla konserwatywnych uszu.

Młodsi miłośnicy teatru muzycznego dostali zaś w prezencie nade wszystko ulubieńców z "Metra": Basię Melzer i Janusza Józefowicza w premierowej parze i Darka Kordka z Joanną Węgrzynowską w dublerze. Józefowicz od zawsze pragnął zagrać w klasycznym musicalu ze swingowaniem, stepowaniem, ansamblowymi scenami tanecznymi i rzędem girls schodzących po schodach w finale z piórami w tyłkach. Spełniając swe marzenie, przy okazji uwiarygodnił starutkiego Gershwina w oczach swoich fanów, którzy nie mieli przecież szans odnaleźć w treści tego głupstewka chociażby prostej, ale pociągającej filozofii życiowej, jaką wiozło "Metro". Piski nastolatek na premierze zdają się świadczyć, że uwiarygodnienie było skuteczne.

I starym, i młodym widzom Kępczyński ofiarował wielki spektakl o rzadko widywanym w Warszawie rozmachu. Dynamiczny, z efektownie aranżowanymi scenami zbiorowymi, z uruchomieniem widowiskowej machiny, tak odmiennej od zwykłej nieruchawości naszego teatru. Scena zapełniała się tłumem wykonawców i pustoszała w mgnieniu oka; grupy tancerzy i chórzystów prowadzone były z imponującą precyzją. Doświadczenia z musicalową formą w radomskim teatrze ("Józef i jego bracia" Webbera, "Fame") dały inscenizatorowi pewność ręki niezbędną przy dowodzeniu skomplikowanym przedsięwzięciem. Pozwoliły mu też ze smakiem i wyczuciem odnaleźć się w nostalgicznym stylu "odgrzewanego" Gershwina. I respektować ton epoki; recenzenci zarzucili finałowi spektaklu monstrualny kicz, nie widząc nieomal dosłownego cytatu z broadwayowskich rewii Ziegfielda lat trzydziestych.

Rzecz jasna, za chęć stworzenia widowiska, które miało podobać się wszystkim, wypadło Romie zapłacić pewne koszta. Rozmył się dystans do prezentowanego dzieła. Chwilami Kępczyński z Józefowiczem potrafili uśmiechnąć się z naiwności starej konwencji (jak wtedy, gdy zakochani wzlatują nad scenę na cienkim sierpie księżyca), ale częściej z solenną naiwnością brnęli w mielizny opowiastki. Najsłabszym elementem widowiska (nie licząc płasko i topornie brzmiącej orkiestry; kilkunastu wybranych instrumentalistów skrzykniętych do Radomia potrafiło stworzyć lepsze brzmienie niż warszawscy etatowcy!) okazało się niestety aktorstwo. Poczynając od głównej gwiazdy: Józefowicz mając giętkość i ruchowy wdzięk Freda Astaire'a, w scenach mówionych był tak samo drewniany jak wielki tancerz w pierwszych swoich filmach. Aktorzy pozbierani metodą castingową z różnych scen warszawskich gubili się na scenie, nie umieli trafić w konieczny tu, lekki, niewymuszony ton. Dowcipy - nawet nie najgorsze - kwitowane były milczeniem. Trema? Zauważyć warto najpełniejszą rolę - Sławomira Orzechowskiego, aktora Teatru Dramatycznego, zbyt rzadko obdarzanego poważnymi zadaniami; oby karta mu się odwróciła.

Czy sukces "Crazy for You" zakończy trwającą od początku sezonu operetkową wojnę z Wojciechem Kępczyńskim, wojnę, w której nawet indywidualna tragedia wykorzystywana była jako oręż? Oby tak było. Warszawie przyda się nowocześnie prowadzony, niezapyziały i niekiczowaty teatr muzyczny. Może kiedyś nawet zajrzą doń (w konspiracji oczywiście) miłośnicy sztuki Jerzego Grzegorzewskiego w poszukiwaniu innych, mniej sublimowanych - ale na miły Bóg, w niczym nie kompromitujących! - teatralnych przyjemności.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji