Artykuły

Sprawa Dantona

KTO wie, czy historycy naszej kultury nie ocenią kiedyś wyżej nieślubnych dzieci Stanisława Przybyszewskiego, niż jego samego. Już teraz można w każdym razie powiedzieć, te zarówno jego syn Bolesław, który był znakomitym muzykiem, ekonomistą oraz... wybitnym działaczem bolszewickim, jak i jego tragicznie niespokojna córka Stanisława, której utwór oglądamy obecnie w Teatrze Polskim, budzą więcej sympatii niż ich sławny ojciec.

- Nie zmienia to niestety faktu, te ocena wrocławskiej inscenizacji "Sprawy Dantona" jest kwestią co najmniej skomplikowaną lub, mówiąc inaczej: daleką od gładkiej jednoznaczności. Mamy tu bowiem do czynienia z niewątpliwą dysproporcją między budzącymi uznanie motywami podjęcia tej decyzji repertuarowej, a jej ostatecznym efektem artystycznym. Realizując swoje ambicje tworzenia teatru o zdecydowanych założeniach ideowych, teatru podejmującego także problematykę bezpośrednio polityczną, Jerzy Krasowski sięgnął po zapomniany dramat Stanisławy Przybyszewskiej, który przed wojną, jeszcze za życia autorki, ujrzał światła sceny tylko dwukrotnie, i to za każdym razem w warunkach niezbyt mu sprzyjających: raz trafił na moment Intryg przeciw dyrekcji teatru (Leon Schiller), raz uległ tendencyjnym deformacjom politycznym. A jest to dramat szczególnie godny przypomnienia dzisiaj, kiedy w ponad dwadzieścia lat od chwili powstania państwa o socjalistycznych podstawach ustrojowych ciągle odczuwamy brak repertuaru pobudzającego do głębszej refleksji nad istotnymi sprawami rewolucji i dziejami radykalnych przełomów w poszczególnych epokach historycznych.

Jak wskazuje sam tytuł, w "Sprawie Dantona" Przybyszewska próbuje wniknąć w mechanizm walk o władzę w okresie Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Przechylając się na stronę tych interpretatorów historii, którzy odbrązawiają Dantona na korzyść Robespierre'a, ukazuje autorka zawikłane dylematy taktyki politycznej i tragiczne rozdarcie między osobistymi intencjami Robespierre'a a brutalnymi koniecznościami, wobec których stawia go sytuacja zagrożenia Rewolucji. Konflikty między demagogicznym liberalizmem Dantona a bezwzględnym terrorem Saint-Juste'a, wielostronne zróżnicowanie osobistych postaw między poszczególnymi członkami dwóch zwalczających się frakcji przywódców Rewolucji, odsłanianie psychotragicznych i najbardziej intymnych stron życia obydwu skłóconych z sobą i wodzów przewrotu, ich stosunek do paryskiej ulicy i w ogóle francuskich mas społecznych - to główne nurty szeroko zakrojonej epopei dramatycznej Przybyszewskiej.

Szeroko zakrojonej... W tym zwrocie, który najczęściej brzmi pochwalnie, wyraża się niestety także szkopuł "Sprawy Dantona". Nie przestrzegając objętościowych rygorów sztuki dramatycznej, Przybyszewska napisała ją na bitych dwieście stron maszynopisu. Każdy więc inscenizator musi dokonać radykalnej selekcji materiału i to daje pole do różnego rodzaju dowolności (negatywny przykład: przedwojenna premiera warszawska). Z uznaniem trzeba stwierdzić, że Krasowski opracował tekst tak, iż czyta się go z żywym zainteresowaniem i z wrażeniem wyboru bardzo trafnego. Ten dramat racji i postaw politycznych ma w czytaniu stosunkowo mało retoryki i po prostu tego, co mogłoby nużyć, chwilami zaś jest wprost pasjonujący.

Ale jak to wygląda w realizacji scenicznej? Tu również Krasowski - jako reżyser - osiągnął duży stopień zwartości (wystarczy wspomnieć, że lwowska prapremiera kończyła się po pierwszej w nocy a premiera wrocławska o pół do jedenastej), zastosował pewne elementy teatru epickiego, w stylu Brechta (między poszczególnymi obrazami projekcja napisów - początków tekstu z egzemplarza reżyserskiego, co stanowi zarazem "przesłonę" dla wielokrotnych technicznych zmian miejsca akcji) i spotęgował nastrój specjalnie skomponowaną muzyką Walacińskiego. A jednak rezultat nie jest taki, jakiego należało się spodziewać po lekturze samego tekstu.

Coś się zgubiło na drodze między egzemplarzem reżyserskim a jego urzeczywistnieniem scenicznym, może rytm dialogu, może tempo rozwoju wypadków, może aktorzy marnują pointy poszczególnych obrazów (np. znamienna, podkreślona w tekście pointa obrazu pierwszego doszczętnie ginie w ustach aktora grającego Komisarza). Faktem jest, że mimo zaznaczonej tu różnicy czasu trwania między spektaklami lwowskim a wrocławskim, pierwsza część widowiska dłuży się niemiłosiernie i chociaż dwie ,części dalsze rozgrywają się bardziej dynamicznie, przy końcu ma się wrażenie, iż spędziło się w teatrze godzin znacznie więcej, na to wskazują zegarki. Spotykamy się tu więc ze zjawiskiem odwrotnym niż zazwyczaj. Zwykle scena dodaje dynamiki tekstom co bardziej statycznym, tu odwrotnie - więcej jest czystej retoryki na scenie niż w tekście.

Krasowski Jest oczywiście reżyserem zbyt wytrawnym, by i w tej inscenizacji nie znalazło się kilku momentów rozwiązanych doskonale (trzecia odsłona aktu II - spotkanie Dantona z Robespierrem w separatce Cafe de Foy; wstrząsający śmiech Merlina - Janusza Ostrowskiego - w trzeciej odsłonie aktu III; rozplanowanie wizualne czwartej odsłony aktu V - sceny z fryzjerami przed egzekucją), ale przeważają w tym uroki raczej optyczne niż dramatyczne.

Rzecz wymaga na pewno znacznie szerszej analizy, niż na to pozwala krótki felieton. Wspomnę więc jeszcze tylko, że z dwóch protagonistów - wykonawców ról Dantona i Robespierre'a więcej dał spektaklowi Stanisław Igar jako Danton niż Igor Przegrodzki jako Robespierre. Gdy Przybyszewska postać Dantona raczej

uprościła w kierunku jednoznacznie negatywnym, Igar ją psychologicznie zróżnicował i wzbogacił, natomiast Przegrodzki nie wykorzystał w pełni bogatszego właśnie materiału zawartego w roli Robespierre'a, co by autorkę, wyraźnie z Robespierrem sympatyzującą, na pewno zmartwiło.

Spośród ogromnego zespołu (45 aktorów i statyści), który w całości zasługuje na uznanie za swój niewątpliwy wysiłek (większość wykonuje po kilka ról w tym gigantycznym widowisku), wymienię jeszcze osobno Zygmunta Bielawskiego Jako Saint-Juste bowiem potwierdza on stały rozwój swych środków aktorskich, wzbogacając je o coraz to nowe indywidualne akcenty.

Tak więc "Sprawa Dantona" nie jest sprawą łatwą. Zarzewie dyskusji tkwi nie tylko w jej problematyce, ale i w inscenizacji. Kto Jednak szuka w teatrze nie tylko rozrywki, powinien spektakl zobaczyć, by móc się osobiście do tej dyskusji włączyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji