Artykuły

Szkoła mistrzów

Popłakałem się w teatrze. Pierwszy raz w życiu. W finale spektaklu "Questo buio feroce" ("Te nieludzkie ciemności") Pipo Delbono, twórca i reżyser przedstawienia, wykonał wstrząsający taniec śmierci, który był zarazem tak radosną afirmacją życia, że wzruszenie zwyczajnie odbierało rozum. Wszystko to było też bardzo piękne, w tradycji najlepszych włoskich obrazów. Mistrz Delbono przybył ze swoim zespołem do Wrocławia, żeby tu odebrać jedną z pięciu przyznanych w tym roku nagród Nowe Rzeczywistości Teatralne. To artysta niezwykły. Tańca uczył się u Piny Bausch, teatr studiował na Dalekim Wschodzie. W jego zespole są wybitni artyści i ludzie wykluczeni, przygarnięci z przytułku, szpitala psychiatrycznego czy wręcz z ulicy. Opowiedzenie przedstawienia nie jest możliwe, bo to teatralność najwyższej próby. To trzeba samemu zobaczyć i przeżyć. Kiedy uśmiecha się człowiek chory na zespół Downa, można spotkać Buddę. Humanizm Delbona jest głęboki i szczery. Włoski twórca potrafi z każdego człowieka wydobyć piękno i godność. Jest przy tym artystą najwyższej klasy. We Wrocławiu pokazał także swój teatralny debiut, "Czas zabójców", spektakl grany od roku 1987. Dwóch aktorów, Mistrz Pippo Delbono i Pepe Robledo, argentyński Mistrz tańca, toczy niezwykłą grę z publicznością, co raz to konstruując, to dekonstruując swój występ. Popis teatru improwizowanego w najlepszym wydaniu. Bez scenografii i zmian świateł, istny wręcz manifest teatru ubogiego. Teatr to przy tym bardzo zabawny, ale też mądry i poruszający. Delbono zwyczajnie kocha ludzi, nawet widzów.

We Wrocławiu swoje przedstawienia pokazali też inni Mistrzowie obdarowani prestiżową nagrodą Unii Europejskiej. Każdy potrafił czymś zaskoczyć. Nigdy wcześniej nie widziałem spektaklu, w którym aktor ożywał, nie wchodząc, ale dopiero schodząc ze sceny. To Dirk Roofthooft. Mistrz sztuki aktorskiej z Antwerpii. Uchodzi za jednego z najlepszych aktorów flamandzkich. Dlatego pewnie Guy Cassiers obsadził go w monodramie "Sunken Red", wedle kultowej powieści "Bezonken rood"holenderskiego pisarza Jeroena Brouwersa. Reżyser Cassiers do perfekcji opanował operowanie kamerą i dźwiękiem w teatrze. Belgia, jak każdy porządny kraj europejski, jest skonfliktowana wewnętrznie, bo jedni chcą mówić po francusku, a drudzy po flamandzku. Do niedawna Francja hojnie sprzyjała frankojęzycznym Walonom i równowaga w państwie była zachwiana. Unia Europejska skierowała jednak ostatnio potężny zastrzyk finansowy do Flamandów. Mistrz Cassiers mógł więc sobie pozwolić na otoczenia flamandzkiego aktora wieloma kamerami i głośnikami. I na potężny, w dodatku ruchomy ekran. Wszystko w spektaklu było perfekcyjne. Obrazy się przenikały, głos wędrował po całej przestrzeni, światła zmieniały się niepostrzeżenie, aktor mówił po angielsku, żeby większość widzów mogła go rozumieć, i zawsze stawał w ognisku kamer. Grał też perfekcyjnie: kiedy wspominał godzinę, wskazywał na zegarek, kiedy mówił o korkowym tropikalnym kasku, pokazywał na głowę. Było tak doskonale, że tylko umrzeć z nudów. Co zresztą aktorowi niemal się udało. W długim finale monodramu tak bardzo zwolnił, że nie powiedział ostatniej kwestii. Publiczność oklaskami wybawiła artystę od niechybnej śmierci na scenie, bo słysząc wątłe brawa, Roofthooft reaktywował się i sprężystym krokiem opuścił scenę.

Kolejny laureat przyjechał na Dolny Śląsk z Le Mans we Francji. Nazywa się Franćois Tanguy i od roku 1982 jest reżyserem zespołu Théâtre du Radeau, co znaczy Teatr Tratwy. Mistrz Tanguy pokazał we Wrocławiu spektakl "Ricercar". Aktorzy Teatru Tratwy przez półtorej godziny nieustannie przestawiali ogromne zastawki i ścianki, tworząc wiele przepięknych, trójwymiarowych obrazów, bo światło też się cudnie zmieniało. Melorecytowali przy tym, przeważnie po francusku, swoje ulubione teksty - od Lukrecjusza po Kafkę. Panie miały na sobie bogate kostiumy z krynolinami, panowie wystąpili w zgrzebnych marynarkach i kapeluszach. Strasznie się napracowali przez półtorej godziny, bo ciągle coś przenosili i przestawiali. Podobno miesiącami improwizują, żeby takie przedstawienie stworzyć. Dzielni ludzie.

Trzeci laureat dla sztuki porzucił karierę rzeźnika. Urodził się w Argentynie, gdzie jego tata miał sklep rzeźniczy. Karierę artystyczną rozpoczął jednak dopiero po przeprowadzce do Hiszpanii. W książeczce z programem uwiecznił się podczas sikania. Argentyński Hiszpan dał we Wrocławiu aż trzy lekcje mistrzowskie - wszystkie bardziej się nadają do kroniki sądowej niż rubryki z kulturą. Mistrz najpierw powiesił na lince ogromnego homara i wsadził zwierzęciu w odbyt mikrofon, żeby sto pięćdziesiąt osób mogło podziwiać jego agonię. Spektakl o poetyckim tytule "Wypadki: zabić, by zjeść" powtórzono dwa razy. Chwilę po rozpoczęciu pierwszego seansu salę opuściła dziennikarka Radia Wrocław, żeby złożyć doniesienie do prokuratury o popełnieniu przestępstwa. W Polsce karalne jest publiczne znęcanie się nad zwierzętami. Dziennikarka niewiele jednak wskórała, bo homar pod ustawę nie podlega, gdyż, jako skorupiak, pozbawiony jest kręgosłupa. Bezkręgowce można więc torturować. To dobra wiadomość dla przyszłych laureatów prestiżowej nagrody. Podczas drugiego pokazu młody człowiek z widowni zdjął homara z haczyka i wrzucił z powrotem do akwarium. Na taką akcję Mistrz się wściekł i zaczął krzyczeć, że to jego spektakl i że nie wolno przeszkadzać. Po czym asystent wyprowadził młodego człowieka z sali. Niedoszły rzeźnik z Argentyny mógł dalej rozkoszować się obserwowaniem torturowania zwierzęcia. W finale aktor, który wcześniej ograniczał się do palenia papierosa i polewania konającego kraba winem, zarżnął homara tasakiem, usmażył i pożarł. A wtedy Mistrz oznajmił z satysfakcją, że spektakl się zakończył, ale kto chce, może sobie popatrzeć na jedzącego aktora. Krytyka konsumpcyjnego społeczeństwa została przeprowadzona jak należy. Bo gdyby Mistrz przerwał spektakl po interwencji świadomego ekologicznie widza, to takiego dowodu nie dałoby się przeprowadzić. Mistrz, jak każdy porządny ideolog, poprawił więc "społeczeństwo", usuwając z widowni krnąbrną jednostkę.

Następnego dnia rano argentyński Mistrz wytarzał w karmie dla psów i piance do golenia kilkoro młodych Polaków. Nazwisk heroicznych wykonawców oczywiście nikt nie podał, bo liczył się tylko Mistrz. Wieczorem tego samego dnia Mistrz pokazał, co rozumie pod pojęciem spektaklu teatralnego. Kluczowym zdarzeniem widowiska było podtapianie chomików w akwarium. Każdy mógł się napawać do woli tym podtapianiem, bo kamera przenosiła na olbrzymi ekran obraz desperacko walczących o życie zwierzątek. Zdarzenie odbywało się w ogromnej hali filmowej. Chomiki to już kręgowce, oficjalny protest mógł więc tym razem wystosować szef wrocławskiego oddziału Straży dla Zwierząt, pan Dawid Karaś, a pani Edyta Siemiątkowska podczas drugiego pokazu weszła na scenę i odebrała artyście chomiki. Mistrz nie ograniczał się zresztą do dręczenia kręgowców. Najbardziej to mu chyba sprawia przyjemność dręczenie ludzi. Trójka aktorów najpierw wygłosiła długie tyrady przeciwko konsumpcjonizmowi, a potem pan i pani się rozebrali i dokładnie polali swoje ciała olejem albo miodem. Trzeci pan okleił potem pana nagiego podpaskami, chyba, bo mogły to też być kromki tostowego chleba. I ten nagi pan robił potem różne figury na jednej ręce i nodze, bardzo się przy tym mordował. Pani natomiast podczołgała się, też robiąc po drodze figury, aż tam, gdzie siedziałem, co było miłe, bo pani była bardzo ładnie zbudowana. Szybko się jednak okazało, że naga pani nie do mnie się czołgała, ale do skrzyni z włosami. Wlazła do tej skrzyni i przestała być ładna, bo cała się w tych włosach wytarzała. Tymczasem Mistrz wyświetlał na ścianie kolejne hasła antykonsumpcyjne. Potem pan, który się dotąd nie rozebrał, męczył chomiki. Kiedy pani wróciła, pan od chomików zdjął majtki, sobie i pani. Wtedy pani zaczęła wciskać swoją głowę w genitalia pana, a następnie pan spróbował swoją głowę wcisnąć w pochwę pani. Obojgu zabieg się nie udał, ale jęczeli, jakby im się udał.

Mistrz, który to wymyślił, krytykował w ten sposób zapewne uprzedmiotowienie miłości, albo brak rozumu, skoro głowa Mistrzowi kojarzy się z inną częścią ciała. Potem na scenę weszła rodzina z dziećmi i babcią, chwilkę postali jak do fotografii, po czym wsiedli do SUV-a. Wtedy aktorzy urządzili sobie kąpiele błotne w kadzi. Oblepieni błotem włazili na siebie, rzucali się po podłodze, jeden łaził po SUV-ie, brudząc szyby. Na koniec panowie padli wyczerpani, a pani, wciąż oblepiona błotem, bo kąpieli zażywali wszyscy wielokrotnie, więc ta pani jednemu błotnemu panu przyczepiła do kończyn żywe żabki na sznurkach. No i żabki, jak to żabki, skakały. Żabki, w celu tego skakania, sprowadzono specjalnie z Paryża. Mistrz nie wiedział zapewne, że żabkę polską można nadmuchać Co znaczy, że artyści zaangażowani w krytykę konsumpcjonizmu nie powiedzieli wciąż ostatniego słowa i może już wkrótce czeka nas jakiś wkład rodzimy do tej wielkiej, antyglobalnej lub alterglobalnej rewolucji artystycznej.

Jeszcze jeden Mistrz otrzymał nagrodę Nowe Rzeczywistości Teatralne. To Árpád Schilling z Węgier, założyciel zespołu Krétakör. We Wrocławiu nie pokazał jednak żadnego przedstawienia na żywo, bo się pokłócił ze swoim teatrem.

Największe wyróżnienie - XIII Europejską Nagrodę Teatralną - międzynarodowe grono Mistrzów krytyki teatralnej przyznało twórcy polskiemu, Krystianowi Lupie. Uroczystości odbywały się we Wrocławiu w ramach obchodów Roku Grotowskiego. Mistrz Lupa na tę okazję dał wywiad do ogólnopolskiego dziennika, wykładając, co myśli o Jerzym Grotowskim. Otóż Mistrz Lupa myśli, że Grotowski żadnym mistrzem nie był. Artystą też nie był. A jeśli już kimś był, to tylko fałszywym prorokiem, bo prawdziwym prorokiem jest Mistrz Lupa, i jako taki potrafi uzurpatora rozpoznać. Po gestach. Na filmie. No i po ciemnych okularach na zdjęciach. Bo w życiu Grotowskiego nie spotkał. Widział jedno przedstawienie. Bardzo miło się zrobiło w niedzielę wieczorem "na grotowisku", czyli we Wrocławiu, kiedy na scenę Teatru Polskiego wkroczył Mistrz Lupa, żeby odebrać nagrodę w ramach obchodów Roku Grotowskiego. Wywiad z przemyśleniami Mistrza o wypalonym artystycznie, fałszywym czarowniku Grotowskim ukazał się dzień wcześniej, w sobotę. W niedzielę było już wiadomo, że Rok Grotowskiego powinien się nazywać Rokiem Lupy.

We Wrocławiu Mistrz Lupa pokazał też, co sam potrafi zrobić w teatrze. Najpierw zaprosił publiczność na ośmiogodzinny realisty show pod tytułem "Factory 2". Zaczęło się rewolucyjnie. Aktorzy długo siedzieli bez ruchu na kanapach i wpatrywali się agresywnie w publiczność. Potem na ekranie przez trzydzieści pięć minut wyświetlano głośny film Andy'ego Warhola, "Blow Job", równie dynamiczny. Na czarno-białym kadrze widać jedno, ciągłe ujęcie twarzy młodego mężczyzny, DeVerena Bookwaltera, któremu inny mężczyzna, niewidoczny na ekranie Willard Maas, majstruje przy siusiaku. Wpatrując się przez pół godziny w buzię człowieka poddawanego masturbacji, pomyślałem, że Mistrz Lupa to jednak dobry pan, bo mógł nam przecież równie dobrze wyświetlić inny film Warhola, na przykład "Empire", gdzie przez osiem godzin na nieruchomym obrazie widać tylko Empire State Building w Nowym Jorku. Po projekcji Warhola Mistrz Lupa wyświetlił serię własnych filmów, dowodząc, że jest w stanie zmusić do płaczu każdego polskiego aktora, nawet tak wybitnego jak Iwona Bielska czy Małgorzata Hajewska-Krzysztofik. Umie też znakomicie wydobyć z kobiety wszystko, co brzydkie. Pewnie gdyby Łukasz Drewniak, autor rozmowy o Grotowskim, zapytał Mistrza o Warhola, to by się okazało, że Warhol żadnym Warholem nie był, bo prawdziwym Warholem jest Mistrz Lupa. Zresztą nie tylko Warholem. Krzysztof Warlikowski, podczas porannego seminarium lupologicznego, oznajmił - na filmie przesłanym do Wrocławia - że Mistrz Lupa to Dalajlama. Ciekawe, co by powiedział Mistrz, gdyby go Drewniak wypytał w tej kwestii No i ciekawe, co by powiedział Dalajlama, gdyby się dowiedział, kto jest prawdziwym dalajlamą "Factory 2", jak "Empire", trwało jednak osiem godzin. Mistrz Lupa, pławiąc się w samozadowoleniu, lekko chyba głupiał od takiego nadmiaru rozkoszy, bo strasznie dziwne dźwięki wydawał podczas delektowania się własnym dziełem. Dręczenie aktorów i widzów to dla Mistrza zapewne źródło nieustających inspiracji i podniet. Jeszcze głośniej jęczał podczas pokazu próby do nowego spektaklu, tym razem o Marilyn Monroe. Też mi się chciało jęczeć. Natchniona i piękna aktorka Starego Teatru, Sandra Korzeniak, nie tyle grała, co dała się opętać amerykańskiej diwie. Ten niezwykły akt artystyczny niczemu jednak nie służył. Mistrz Lupa jest już takim Mistrzem, że nie musi reżyserować spektakli. Aktorzy spalają się tylko po to, żeby dostarczyć Mistrzowi chwili rozkoszy. Scena finałowa, z filmem płonącej na stosie Marilyn, swoją grafomanią przebiła nawet argentyńskiego syna rzeźnika. To chyba taki test dla miłośników Mistrza Lupy. Bo jeśli Mistrza kochają naprawdę, jak były premier swoją Isabel, to pozostaną z Mistrzem do końca, pomimo wszystko Krystian Lupa to przeciwieństwo Pippa Delbona. Włoch wydobywa godność z pokaleczonego i ułomnego ciała, Polak upokarza ciała piękne i zdrowe. Włoch afirmuje życie, Polak pławi się we własnych fantazjach erotycznych. To jednak nie Pipo Delbono uznany został za największego twórcę w Europie, ale Krystian Lupa. Tak zadecydowało międzynarodowe grono krytyków, też Mistrzów. Jeden taki Mistrz krytyk spóźnił się nieco po przerwie podczas "Factory 2" i jego miejsce ktoś zdążył zająć. Żona Mistrza zauważyła słusznie: "Tak się dzieje, kiedy krytyk musi oglądać przedstawienie z plebsem". Dzięki sprawnej organizacji mało plebsu wdarło się jednak na spektakle i Mistrzowie mogli raczej w spokoju doznawać rozkosznych emocji.

Mirosław Kocur - kulturoznawca, historyk teatru, reżyser, wykładowca Uniwersytetu Wrocławskiego i Wydziału Lalkarskiego wrocławskiej filii PWST w Krakowie. Ostatnio wydał "We władzy teatru. Aktorzy i widzowie w antycznym Rzymie" (2005).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji