Artykuły

Reżyserując dyplom...

Dyplom aktorski jest zwykłym przedstawieniem. Ma jednak swoją specyfikę, która polega na złożonych celach takiego widowiska. Poza tym, że wszyscy dążą do tego, by wyprodukować po prostu dobry spektakl, opiekun-reżyser równocześnie musi zadbać o to, by młodzi adepci mieli okazję do pokazania swoich umiejętności i tkwiącego w nich potencjału. Co jednak najważniejsze, jest to również, nieraz na długo, ostatnia okazja, by młodzi aktorzy jeszcze się czegoś nauczyli. Scalenie tych wszystkich czynników leży w rękach reżysera - i to w bardzo dużym stopniu od niego zależy, czy rozpoczynający drogę zawodową aktorzy pokażą się jako osobowości, czy też nie zrobią żadnego wrażenia. Przykładem wybitnego dyplomu w ostatnich latach może być "MP3" z Akademii Teatralnej w Warszawie, przygotowany pod opieką Mariusza Benoit. Reżyser każdemu z młodych aktorów dał możliwość pokazania tylu walorów i umiejętności, ile na dyplomie da się pokazać. W efekcie wielu z wykonawców "MP3" pamięta się do dziś.

Ta szczególna waga reżysera-opiekuna dyplomu wyraziście objawiła się podczas pokazów dyplomowych wydziału aktorskiego Wyższej Szkoły Komunikowania i Mediów Społecznych im. Jerzego Giedroycia. Szkoła ta jest jedyną prywatną uczelnią w Polsce, która prowadzi dzienne magisterskie studia aktorskie. W tym roku Katedra Aktorstwa i Sztuki Medialnej wyprodukowała cztery przedstawienia, z których miałam okazję zobaczyć trzy: "Noce sióstr Brontë" Susanne Schneider, "Pokojówki" Jeana Geneta i "Bliżej" Patricka Marbera.

"Noce sióstr Brontë" to, napisana w 1992 roku, sztuka niemieckiej autorki, która w tradycyjnym dramacie psychologicznym sportretowała trzy siostry Brontë jako odmienne, lecz uzupełniające się osobowości, zarówno ludzkie, jak i twórcze. Sztuka ma jasno zarysowane charaktery postaci - gwałtowna, namiętna i bezkompromisowa Emily, przenikliwa, inteligentna Charlotte i pragmatyczna, introwertyczna Anne - i prosty zamysł dramaturgiczny polegający na braku istotnych wydarzeń zewnętrznych, przy jednoczesnej obecności wydarzeń duchowych. Jak wiadomo, życie sióstr Brontë było dość monotonne. Wydarzenia przecinające tę monotonię to śmierć (z przepicia) ich brata Branwella, przedwczesna śmierć dwóch spośród nich oraz publikacje ich powieści, w przypadku Emily pośmiertnie. Te wydarzenia jednak nie rozgrywają się na scenie, a są tylko na koniec referowane.

Podobnie proste jest założenie inscenizacyjne. W dużej sali warszawskiego Medyka, podzielonej na scenę i widownię, stoją w otwartej przestrzeni trzy łóżka ustawione w czworoboku zamkniętym prostym stołem. Każda siostra ma takie samo łóżko i taki sam przenośny blat do pisania z miejscem na osobiste drobiazgi. Takie same mają też suknie, buty, halki, nocne koszule. Równocześnie te trzy identycznie ubrane, pozbawione zindywidualizowanych przestrzeni młode kobiety, są kompletnie inne. Indywidualizacja nie odbywa się jednak poprzez szukanie różnic na siłę, czy nadawanie w inscenizacji postaciom jednostkowych cech, by uzyskać efekt różnorodności. Każda postać jest inna w tekście i aktorki po prostu to precyzyjnie zagrały. Słowo "precyzyjnie" jest tu o tyle na miejscu, że reżyseria Krzysztofa Radkowskiego przypomina reżyserię Anga Lee w "Rozważnej i romantycznej". Emma Thompson wspominała, że podczas kręcenia jednej z najbardziej poruszających scen w filmie, gdy jej bohaterka podlega bardzo silnemu wzruszeniu, reżyser powiedział, że może robić, co chce, ale jej podbródek musi pozostać cały czas na tej samej wysokości.

Krzysztof Radkowski, - reżyser "Nocy sióstr Brontë" - poprowadził młode aktorki w podobnym kierunku oszczędnego portretowania arystokratek duchowych, które równocześnie są pełnymi pragnień i niespełnień młodymi kobietami, ale nigdy nie ześlizgują się w banał czy wulgarność. Dzięki wyliczonym co do milimetra gestom - czasem polegającym tylko na podniesieniu głowy czy spojrzeniu - ich przeżycia zyskały taką siłę, że przedstawienie ogląda się ze ściśniętym sercem. Wszystkie trzy siostry wypadają w tej realizacji fenomenalnie, ma się uczucie obcowania z dojrzałymi osobowościami aktorskimi. Dwie z nich - Magdalena Bauer i Dorota Grudzińska - mają role bardzo efektowne, oparte na kontraście między przenikliwą inteligencją Emily a demoniczną wręcz wrażliwością Charlotte. Trzecia rola - Joanny Osowskiej - jest najmniej spektakularna; Anne jest najbardziej uporządkowaną, zdyscyplinowaną wewnętrznie z sióstr. Tym większe uznanie należy się młodej aktorce, że nie próbowała na siłę swej roli zmieniać, powiększać. Pokazała dokładnie to, co było w roli, i jest to objaw niezwykłej kontroli i wcześnie rozwiniętego profesjonalnego podejścia do zawodu, gdzie efekt pracy zespołowej jest ważniejszy od indywidualnej chęci zabłyśnięcia. Dzięki temu zabłysnęła naprawdę.

Przedstawienie jest wielkim sukcesem młodych aktorów (widzimy też brata sióstr - gra go Piotr Tołoczko - w niemych wejściach; ten sam aktor gra wyobrażenie lorda Byrona), na który złożyło się kilka czynników: bardzo dobrze wybrany i opracowany tekst, świetnie obsadzone postaci, prosto i wyraziście rozwiązana przestrzeń i przede wszystkim reżyseria - praca, jaką włożył Krzysztof Radkowski, by młode aktorki nie popadły ani w sentymentalizm, ani w rozbuchane emocje. Najbardziej przejmujące bowiem w tym przedstawieniu jest to, co w życiu słynnych sióstr było tak fascynujące - czerpanie duchowego bogactwa z własnego, w popularnym wyobrażeniu niezbyt bogatego życia, i z trudnej relacji z najbliższymi, w której tworzeniu można wykreować - tak jak one - niezwykłe wartości, albo którą można kompletnie zniszczyć - jak zrobił to ich brat Branwell. Ta zasada dotyczy życia każdego z nas i fakt, że reżyser uczynił ją głównym sensem przedstawienia, sprawił, że te "Noce sióstr Brontë" zyskały uniwersalność traktatu o losie człowieka, który albo przekroczy samotność dzięki drugiemu człowiekowi, albo nie przekroczy jej w ogóle.

Jak ogromną różnicę robi to, kto reżyseruje przedstawienie, można było się przekonać dzięki kolejnemu dyplomowi, w którym zagrały te same dwie aktorki z "Nocy sióstr Brontë", jednak w innej reżyserii. "Bliżej", tekst Patricka Marbera, który został spopularyzowany poprzez film Mike'a Nicholsa ("Closer"), wyreżyserował Andrzej Żarnecki. Rzecz dotyczy dwóch par (należących do nowojorskiej sfery portretowanej zwykle przez Woody'ego Allena), które przeżywają krzyżowe małżeństwa i romanse. Przedstawienie stało się antytezą realizacji sztuki Schneider. Reżyser, po pierwsze, powinien był skrócić tekst, ponieważ historia nie jest warta trzech godzin, które zajmuje, a i byłoby więcej czasu na pracę nad rolami. Poza tym tekst Marbera - pozbawiony talentu reżyserskiego Nicholsa - pokazuje, jak daleko jednak problemy osób aspirujących do nowojorskiej elity intelektualnej leżą od naszych. Bon moty rodem z sitcomów nie wystarczą, by powstało satysfakcjonujące widowisko, postacie bowiem mają życie duchowe na poziomie przemęczonych menedżerów korporacji, którzy powinni już dawno wyjechać na urlop na Bahamy, a nie dręczyć ludzi swoją pustką. Reżyser zaś nie znalazł sposobu, by z tego powierzchownego tekstu wyłoniły się jakieś osobowości, aby ci zestresowani współcześni Amerykanie stali się nam tak samo w swych przeżyciach bliscy, jak stały się bliskie dziewiętnastowieczne córki angielskiego pastora. Błędy w pracy z aktorem widać najbardziej w dwóch rolach męskich, które są źle obsadzone. Główny bohater - ten, który uwodzi obie kobiety - jest całkowicie pozbawiony wyrazu i charyzmy, która by uzasadniała jego miłosne podboje. To już prędzej drugi - grający fajtłapę (Piotr Tołoczko) - ma w sobie jakiś rodzaj energii, którą by można wykorzystać. Role żeńskie grają dwie energetyczne dziewczyny z "Nocy sióstr Brontë", czyli Bauer i Grudzińska. Z niezwykłych osobowości dwóch młodych aktorek, które fascynowały w przedstawieniu Radkowskiego, w zasadzie nic w tym spektaklu nie zostało. Nagle odsłoniły się braki warsztatowe i zaczęły też razić banalne, schematyczne ujęcia ról. Gdybym nie widziała obu dziewcząt wcześniej, na żadną nie zwróciłabym uwagi jako na obiecujący talent. W przedstawieniu jak zwykle bronią się farsowe momenty i jedna - może dlatego, że wyciszona - scena przy komputerach.

Na tym tle "Pokojówki" Geneta, pod opieką reżyserską Jana Prochyry i Piotra Furmana, wydają się stać gdzieś pośrodku. Bardzo dobra adaptacja tekstu wyraziście zarysowała wątek trucia Pani i gry pomiędzy pokojówkami. Aktorki sumiennie wykonują role, lecz mają przeciwko sobie przede wszystkim przestrzeń. Przerysowane emocje na małej scenie, w niedalekiej odległości od widza, działają odwrotnie, wywołują efekt obcości. Przedstawienie jest bardzo fizyczne, aktorki się eksploatują, a ich wysiłek budzi uznanie dla poważnie potraktowanych zadań aktorskich. Lecz równocześnie widz zastanawia się, po co one muszą się tak męczyć. Role u Geneta są pisane dla dojrzałych aktorów, z ustabilizowanym warsztatem, dawanie ich na dyplom działa przeciwko aktorom. Zwłaszcza jeśli grę pomiędzy pokojówkami (Claire - Kinga Szopa, Solange - Katarzyna Czapla) oparto głównie na działaniach fizycznych. Dlatego być może znów wypadła najlepiej rola najbardziej wyciszona - pozbawiona tego pełnego oddania, fizycznego męczenia się - czyli rola Pani (Katarzyna Lalik). Połowiczny sukces przedstawienia nie jest winą młodych adeptek. W przeciwieństwie do puszczonych na żywioł aktorów w "Bliżej" w przypadku "Pokojówek" widać sumienne realizowanie koncepcji reżysera - kwestionować jednak można właśnie tę koncepcję.

To jednak, co jest najważniejsze, to ogólny wniosek z tych dyplomów, który jest taki, że Szkoła im. Jerzego Giedroycia kształci pełnowartościowych młodych aktorów, którzy swoim przygotowaniem zawodowym umożliwiają stworzenie profesjonalnego spektaklu. Reszta w rękach reżyserów.

Jagoda Hernik Spalińska - pracownik naukowy Instytutu Sztuki Polskiej Akademii Nauk. Autorka pracy "Życie teatralne w Wilnie podczas II wojny światowej" (2005).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji